Ławica Czesia czyli muszle nadziewane aromatycznym mięsem

W daniach, które przygotowujemy nie zawsze musi chodzić o to, żeby wymyślić coś zupełnie nowego. Niekoniecznie trzeba wcielać się w wielkiego myśliciela, odkrywcę niezbadanych smaków. Ale jeśli nawet czasem przyjdzie nam coś odkryć, uświadamiamy sobie, że najprawdopodobniej nasze danie już ktoś zapewne przygotował wcześniej. W cale nie mam na myśli potrawy sprzed kilkudziesięciu lat. Przy tak przerażającej liczbie książek kucharskich dostępnych na rynku, programów telewizyjnych nie będziemy mieli problemów ze znalezieniem naszych "nowości" kulinarnych. Nawet jeśli nie znajdziemy przepisu kropka w kropkę podobnego do naszego, jest szalenie prawdopodobne, iż natrafimy na jedną z wariacji na temat tego posiłku.


Ale nie o to, nie o to. Bo właściwie co z tego, że już ktoś coś takiego wymyślił i nawet opisał. Cały myk w tym naszym gotowaniu polega na tym, że to jest nasze danie, przez nas zrobione, poświęciliśmy czas na nie. Być może i włożyliśmy trochę serca w przygotowanie potrawy. Ugotowaliśmy. Wręcz rozpiera nas duma,  a jakbyśmy tylko mogli to byśmy może i dali sobie pochwałę w formie miłego słowa albo porządny uścisk dłoni. Najważniejsze - jesteśmy szczęśliwi z naszego dzieła, a jak jeszcze mamy możliwość podzielenia się efektem naszej pracy z bliskimi, to tylko dziękować im za spędzony wspólnie czas i posiłek. Oby tylko im smakowało... 
Pewnego czasu pomyślałem o czymś prostym, co mógłbym zaserwować bez większego wysiłku dla ok. 10 osób. Najważniejsze było sprawienie, by pod płaszczykiem pozoru odkryć ciekawy smak - prosty ale intensywny. 

Ławica Czesia
Muszelki - opakowanie kosztuje 13 zł za 500g. Jeśli zdarzyło Wam się nie kupować makaronu w tej cenie, uwierzcie, że warto. Przynajmniej w tym daniu, ponieważ makaron po ugotowaniu z farszem jest wielkości "na dwa spore kęsy" - i o to właśnie c'man. Muszelki nakładane są na talerzyki, więc w tym przypadku warto odpuścić sobie gotowanie makaronu al'dente - łatwiej będzie kroić je na talerzyku. Przestudzony makaron oblewamy kilkoma łyżkami oliwy, mieszamy go aby cały się pokrył delikatnie tłuszczem i nie sklejał się ze sobą. Podstawa farszu w tym przypadku to 1 kg świeżego mięsa mielonego wieprzowego z łopatki, które podsmażyłem z odrobiną soli na teflonowej patelni (bez żadnej oliwy, tylko gorąca patelnia). Kto smażył mięso mielone, ten wie, że trzeba tylko troszkę poświęcić czasu na rozdrobnienie mięsa na małe kawałki.

Mięso mięsem ale pora na obróbkę cieplną moich ulubionych składników sosu pomidorowego. Średnią kostkę selera i jedną średnią marchewką starłem na grubych oczkach na tarce. Z kolei dużą cebulę cukrową pokroiłem w kostkę (naprawdę słodziutka ;). Oczywiście całość podsmażyłem na oliwie do miękkości, następnie dodałem przecier pomidorowy (ok. 300 ml), poddusiłem wszystko 5-10 minut. Warzywa potraktowałem jescze 1 opakowaniem papryki słodkiej w proszku oraz taką samą ilością ziół prowansalskich. Ten ostatni mix ziół świetnie nadaje się zarówno do sosu na ciepło jak i do aromatycznego vinegrettu. Oczywiście całość próbujemy, próbujemy i jeszcze raz próbujemy. Jak tylko jesteśmy zadowoleni z naszego sosu, łączymy go z mięsem. Cel na tym etapie - farsz nie może być suchy dlatego korygowałem gęstość całej mikstury, dolewając stopniowo wodę (ok. 250 ml), która została mi z gotującego się makaronu. 

Kolejny krok - nadziewamy makaron tak aby ścianki muszelki delikatnie schodziły się do środka. Układamy muszelki blisko obok siebie - w myśl słów "ściaśniaj, ściaśniaj". Aby mieć mniej sprzątania, blachę z piekarnika wyłożyłem folią aluminiową. Do środka muszelek na wierzch wkładamy "większą szczyptę" startej na grubych oczkach mozarelli (na całe danie wystarczy 25-30 dag).
Makaron trafia do piekarnika rozgrzanego na 210 stopni na ok. 10-15 minut. Pierwszym pożądanym etapem zapiekania jest roztopiony ser i gotujące się soki z mięsa w środku muszelek (widać wręcz jak się muszelki ruszają ;). Następnie warto włączyć w piekarniku termoobieg - w kilka minut cała potrawa ładnie przyrumieni się i nabierze złotego koloru. 

Na koniec wystarczy posypać makaron czymś zielonym - np. świeżą natkę pietruszki. 

Nie odkryłem nic nadzwyczajnego ale cała magia tego dania polega w jego prostocie i świetnym smaku, które kryje się w dobrych produktach i odrobinie cierpliwości. I jest mi z tym dobrze :)

PS
Jeden z gości ostatniej imprezy powiedział, że gotowe danie wygląda jak ławica... Więc na cześć wujka Czesława jest taka, a nie inna nazwa.

Ławica... a idź Pan!

1 komentarz :

Anonimowy pisze...

Proste, łatwe, pyszne i ładnie wygląda - POLECAM!!!
Gdy przygotowałam Ławice Czesia przesadziłam z proporcjami na pół kilo mięsa połowa opakowania makaronu wystarczy.
Często bywa tak, że zastanawiamy się co podać jak przyjdą goście? Zazwyczaj staram się zawsze przygotować coś na ciepło a w tym przypadku nawet sztućce mogą być zbędne.

Prześlij komentarz