Vapiano - Warszawa

Franchising - według Encyklopedii PWN jest to porozumienie dotyczące współpracy między dwoma przedsiębiorstwami, gdzie jedno z nich uzyskuje (oczywiście za pewną opłatą) prawo do sprzedaży towarów wytworzonych przez drugie lub posługiwania się jego znakiem firmowym. Przykładów franczyzy w naszym urokliwym kraju nad Wisłą jest bez liku. Chyba najbardziej rozpoznawalną jest McDonald's. A propos Mac'a - jeden ważnych z tego przedsiębiorstwa spotkał się z amerykańskimi studentami i zadał pytanie: kto wie czym się zajmuję? Audytorium w śmiech, a po chwili ktoś odpowiedział: przecież pan sprzedaje hamburgery! Ów bystrzak z sali usłyszał w błyskawicznym tempie ripostę: nie, mylicie się, ja zajmuję się nieruchomościami, a hamburgery... to tak przy okazji. I tak też trochę mam wrażenie jest z restauracją Vapiano. Coś jest robione przy okazji, tylko jeszcze nie wiem co...

Na pierwszy rzut oka niby wszystko gra, franczyza hula, ktoś to ładnie obmyślał, miał ideę, sprzedał know-how więc powinno być w porządku. Tuż po wejściu obsługa wręcza Ci kartę magnetyczną, na którą nabijasz sobie produkty, za które zapłacisz przy wyjściu. Zajmuje trochę czasu ogarnięcie lokalu wzrokiem - duże przestrzeni w jasnym i widnym lokalu. Wzrok przykuwa długa, otwarta kuchnia, porządek okraszony ciepłymi, stonowanymi kolorami. Aha, tuż przy wejściu znajduje się przeszklone pomieszczenie, w którym robiony jest m.in makaron (różne rodzaje) i część deserów. Tak, robi wrażenie ale i jednocześnie oczekuje się bardzo dobrej jakości pasty po takim widoku...




Jedzenie. Jeśli kuchnia śródziemnomorska, to na pierwszy rzut idzie pizza - nic wymyślnego - zwykła salami. Była dość cienka ale nie taka, żeby nie można było jej jeszcze cieńszej zrobić. Jasne, salami jest tłuste, ale sama mozarella także. Więc trochę się rozczarowałem, bo oczekiwałem aromatycznego sosu pomidorowego, który niestety został przygaszony zbyt dużą ilością sera, przez co góra placka trochę popłynęła. 


Kolej na ravioli con carne (nadzienie mięsne, pomidorki cherry, cebula, marchew, szczypior, sos pomidorowo - śmietanowy). Sporo mięsa, jednak znów sos pomidorowy poległ - blady, bez wyraźnego smaku.


Druga pasta - granchi di fume - szyjki rakowe, cukinia, groszek cukrowy, marchewka, szczypiorek, sos homarowy. Dość fajnie dobrane składniki, a w szczególności groszek cukrowy, który przełamał delikatny smak pozostałych warzyw i sosu.


Prosty deser na koniec - mascarpone ze świeżymi truskawkami. Tak, to może być smak śródziemnomorski. Lekki, puszysty deser, nieprzekombinowany, minimalna ilość składników. Jednak potrzebowałem sporo soli i pieprzu aby ogólnie wyostrzyć smak potrawy (efekt gotowania przy kliencie - kucharze nie kosztują dania na poszczególnych etapach przyrządzania).


Na uwagę zasługuje to, że na każdym stole znajdziemy młynki z solą i pieprzem, oliwy i ocet balsamiczny oraz świeżą bazylię i gdzieniegdzie rozmaryn. 



Plus w minusie
Przewagą tego miejsca jest wspomniany wcześniej fakt przygotowania w lokalu makaronu, który następnie przechowywany jest w pudełeczkach i eksponowany przed klientem. Po wybraniu składu dania decydujemy się na jakiś rodzaj makaronu (ja np. wybrałem szpinakowe kolanka, j.w.) - czyli do wyboru, do koloru. Menu i techniki stosowane w lokalu są tak dobrane, że przygotowanie dania ma miejsce na oczach klienta - w ciągu 5-7 minut. No i to by było tyle. Tak, kucharze gotują przez te kilka minut świeży makaron ale to ciasto...no coś bardzo słabego - jest jakieś takie miękkie, mączne i kleiste. A przecież w kuchni śródziemnomorskiej makaron al dente to podstawa. Niestety sam smak i zwłaszcza konsystencja pasty - minus.


Reasumując.
Nie przekonuje mnie franczyza. Fakt, jest to nietypowa restauracja, gdzie nie ma kelnerów, a tylko kucharze oraz obsługa zbierająca brudne naczynia z sali. Zamawianie i oczekiwanie na posiłek przypomina kolejkę na stołówce, sytuację w weekend w nocy przy budce z kebabem albo krakowski gastroserial "w oczekiwaniu na zapiekankę u Endziora". Niestety moim subiektywne odczucie - miejsce mocno kojarzyć mi się będzie z taką lepszą stołówką, gdzie kontakt klienta z reprezentantami restauracji sprowadza się tylko do przyłożenia karty magnetycznej do czytnika, przekazania kucharzowi, które danie wybieramy i czy chcemy coś do picia. Z pewnością wielu osobom taka forma komunikacji i obcowania w lokalu przypadnie do gustu, nie będą musieli narzekać na jakość obsługi itd.

Jednak ja jeszcze wolę restauracje, w których czuję dopieszczony, trochę jak gość w czyimś domu, gdzie na koniec uczty z ogromną przyjemności odwdzięczam się miłym słowem, a w lokalu zostawiam duży napiwek. Idąc dalej, moje zadowolenie rozprzestrzeniam wszem i wobec, informując kelnera, że tu jeszcze wrócę i ściągnę nowych klientów. A tak choćby kwestia napiwków, komu mam dać ten napiwek - żonie, bo przyniosła mi z uśmiechem na twarzy zamówione danie? Czy może Pani, która nie skupia się na ciepłym przywitaniu wchodzących do lokalu nowych gości ale na wręczeniu magnetycznych kart? A może po prostu Pani odcinającej szypułki od truskawek, która w bardzo naturalny sposób odwzajemniła mój uśmiech?

Same bajery w postaci elektroniki, maszyny do makaronu, wystroju nie wystarczą i z pewnością nie zastąpią ludzi, bo to oni, w bezpośredniej i stałej relacji z klientem, w ogromnym stopniu przyczyniają się do stworzenia pozytywnej oraz gościnnej atmosfery w lokalu. A tego na pewno zabrakło przy tej wizycie i dalej będzie brakowało w lokalach tego pokroju. Dlaczego? Ponieważ jest to franczyza o takiej, a nie innej koncepcji i choćby może jakiś menadżer chciał coś zmienić, to ma związane ręce. Więc co jest robione przy okazji - jedzenie czy biznes?


2 komentarze :

Ile alkoholu na wesele pisze...

Jeżeli jest taka możliwość to warto z niej skorzystać.

Anonimowy pisze...

Mi się podoba nie wiem co nie pasuje autorowi jedzenie super

Prześlij komentarz