Szczypta Hiszpanii - Terremolinos, Ronda, Malaga (Andaluzja)

Podróże są emocjonujące, a zachwycające dech w piersiach widoki sprawiają, że mamy gęsią skórkę. Pomyśleć jeszcze, że można to wszystko połączyć – piękne miejsca, genialne kompozycje na talerzach, smaki, które zostają w pamięci do końca życia. Przywołując w głowie wspomnienia z wyjazdów, organizm nasz produkuje więcej śliny – coś w stylu psa Pawłowa… 

I trochę mi wstyd. W sumie bardziej niż trochę. Bo odwiedziłem genialne miejsce na początku marca i dopiero teraz o tym chcę zaanonsować. Ale postanowione – popełnię tekst o wczesnych wakacjach w Hiszpanii – andaluzyjska Malaga, Terremolinos i Ronda.


Szczypta Hiszpanii - Terremolinos, Ronda, Malaga (Andaluzja)


Zacząć trzeba od faktu, że nie byłoby mnie w Hiszpanii gdyby nie koleżanka o miękkich jak kaczuszka włosach (dziękować, Ewelina K.:). Zaproszenia do takiego miejsca nie można zlekceważ – urlop dogadany, bilety kupione. Wylatując z Lublina było zimno, pseudo śnieg zalegał na szarej trawie. Po kilku godzinach lotu również zastaliśmy zimę w Hiszpanii. Różnica jednie polegała na tym, że kropił deszcz i było naprawdę zimno jak na Malagę – ok. 15 stopni Celsjusza…

Pomimo pięknego widoku z balkonu, na zewnątrz wiatr i chłód - nie zachęcało do kapieli
W „naszym” mieszkanku było sympatycznie, przytulnie – atmosfera sprzyjała alkoholizowaniu się hiszpańskim winem, zajadaniem świeżymi omułkami gotowanymi na białym winie z masłem, czosnkiem i pietruszką. Standardowo i nieodłączną „przegryzką” były wyśmienite oliwki, półtwarde sery i oczywiście pachnące plastry szynki serrano. W supermarketach (najbardziej chyba popularnym jest Mercadona) można kupić wstępnie podsmażoną tortille hiszpańską. Wystarczy ją podgrzać i jest naprawdę przyzwoity posiłek.



Zwiedzamy, degustujemy

Czas ruszyć w drogę i zasmakować Hiszpanii. W drodze do samochodu poczuliśmy jakiś znajomy zapach – unosił się wszędzie – miałem wrażenie, że cały nim przesiąknę. Podszedłem do żywopłotu, musnąłem moją malutką rączką po czubkach tej roślinki i co czuję – rozmaryn! Na całym osiedlu / kompleksie zasadzony był żywopłot z rozmarynu. Świetne!



 

Terremolinos - czyli Costa del Sol zimą


Zimą wiele nadmorskich knajpek jest pozamykanych. Mimo tego nasz przewodnik wiedział gdzie jest otwarte i gdzie zjemy bardzo dobre jedzenie, oj wiedział - Terremolinos.




Chyba w każdej hiszpańskiej restauracji jako czekadełko dają jasną, małą bagietkę i kilka oliwek. Niby spoko ale i tak wliczają to do rachunku – pół euro za osobę : ) Być w Hiszpanii i nie napić się sangrii to grzech. Pomimo tego, że byliśmy tam zimą, napój ten podawany jest z lodem.




Skoro jesteśmy nad morzem to co jemy – owoce morza. Na pierwszy ogień poszły smażone nad żarem sardynki posypane grubą solą morską (ryby te można jeść w całości). Rybki te smaży się nad rozgrzanymi węgielkami drzewnymi na takich ciekawych łódeczkach - wystarczy nadziać rybę na długą wykałaczkę, wbić ją w piach pod kątem 45 stopni i po kilkunastu minutach są gotowe.






Pierwsze doznania restauracyjne i już jest super. Następnie zajadaliśmy się smażonymi kalmarami. Lekka, chrupiąca panierka i odrobinę cytryny – tyle wystarczy aby pojawiały się kolejne uśmiechy na naszych twarzach. Często gęsto w lokalach stoją chłodnie, w których spoczywają beztrosko świeżutkie dary morza. Poprosiliśmy Panią Halinę o omułki – ta kic kic z talerzykiem i już nasza porcja wybrana.




Banalne danie wydawać by się mogło – ale o to właśnie chodzi – omułki, odrobina masła i wina – im prościej tym lepiej – bajecznie dobre. Polscy restauratorzy, uwierzcie na słowo - można nie inwestować w zarąbiste stoły - wystarczy obrus i dobre, świeże jedzenie!



Po paru dzbankach sangrii i bardzo dobrym drugim śniadaniu pora na spacer. Nagrodą za wytrwałość był przystanek w barze, w którym to zaserwowano nam flagowe piwo hiszpańskie – San Miguel  - podane oczywiście w zmrożonym kuflu : ) Smakowe!



 


Ronda - jedno z tych miejsc, które mają etykietę „must see!”


To śliczne miasto, którego wizytówka jest wysoki na 100 metrów most zwany Puente Nuevo z 1793 roku. Krajobraz przepiękny, malownicze uliczki prowadzą do wielu restauracyjek i barów tapas.
























Jak poznać, który bar tapas serwujący jedzenie w małych porcjach jest dobry i warto do niego zajrzeć? Wystarczy nadstawić uszy – im więcej hiszpańskich rozmówek „lokalsów” tym lepiej. Znalezione.




Wchodzimy. Sam bar był długi na jakieś 5 metrów,  między ladą a ścianą zmieściłby się pewnie maksymalnie 1 metr. Na ścianach zawieszone są obrazy podkreślające religijność tego kraju. Tuż obok, a właściwie przy suficie zawieszone są szynki ze świni iberyjskiej. Widok tak powszechny w hiszpańskich barach jak hot-dogi na polskich cepeenach.



Jak to turyści, szukamy w lokalu toalety... Jest! Tak, toaleta była tylko dla dżentelmenów – otwierało się drzwi harmonijkowe, które po zamknięciu dotykały pleców. Przed sobą zastajesz kamienny pisuar. To wszystko… Kiedyś chyba bary tapas były dla mężczyzn. Ale przecież przyszliśmy tam jeść!

Niemniej jednak takie bary tapas to esencja Hiszpanii – doskonałe wino, jedzenie jeszcze lepsze! 

Wybraliśmy mix przekąsek tapas – marynowane fileciki śledziowe, smażone rybki, duszone kuleczki wieprzowe, krokiety mięsne, ser smażony, chorizo duszone w warzywnym sosie. Ale chyba najlepsze były zimne przekąski - talerz z ostrą kiełbasą chorizo i półtwarde sery.




Dech mi zaparło w piersi gdy kolejna Pani Halina zaczęła kroić plastry szynki z czarnej, iberyjskiej świni. Jej plastry kroi się tak cienko, że mięso to jest niemal przezroczyste. 



Odrobina tłuszczyku przytwierdzona do mięsa rozpływa się pod wpływem ciepła języka! Wszystko zamyka przepiękny orzechowy zapach. Sama sztuka mięsa nacierana jest tylko solą morską i odwieszana na czas od 1 roku do 4 lat. Dostaniecie ją chyba w każdym barze tapas, a w supermarketach szynki te wiszą jak jakieś ubrania w lumpeksie - do wyboru do koloru. Istnieje także wiele małych, lokalnych sklepów sprzedających głównie ten rarytas jak i rozmaite kiełbaski w różniastych kształtach i smakach.






Pojedzone? To wycieramy paszczę i papierki rzucamy na ziemię – taki zwyczaj.



Malaga - miasto Picassa i Banderasa


Obiecałem sobie, że będąc w Hiszpanii zjem prawdziwą paellę. W mniejszych miasteczkach aby dostać to flagowe danie trzeba nierzadko przychodzić na konkretną godzinę do restauracji. Jak widać nie wszędzie przygotowują to danie w większej ilości, a już tym bardziej nie na wieczór. Paella uznawana jest za zbyt ciężkie danie aby zajadać się nią na wieczór. 








Ale wyjazd do Malagi musiał zakończyć się sukcesem. Pomógł tym razem Trip Advisor, a wybór padł może nie na #1 w tym mieście ale też było bardzo dobrze – restauracja Los Melizzos. Serwują tradycyjną kuchnię hiszpańską, świeże owoce morza i oczywiście paellę. Zdecydowaliśmy się na wersję z langustynkami i krewetkami. Ryż lekki, aromatyczny, swój kolor zawdzięczał szafranowi - nic dodać, nic ująć. Owoce morze świeże, pachnące morzem. Oczywiście paella serwowana jest w naczyniu, w którym ją przyrządzono. Znajdziecie mnóstwo wersji tej potrawy, nawet i takie, w których to wykorzystuje się kilka rodzajów produktów białkowych równocześnie – np. królik z krewetkami i kurczakiem. Bez względu jaki wariant wybierzecie w polecanych restauracjach czy barach – powinno być wyśmienicie.






Po bardzo dobrym posiłku warto przekąsić coś słodkiego. Dookoła jest mnóstwo kawiarenek i cukierni, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Małe porcje słodyczy, szybkie espresso lub gorąca herbata pozwolą jeszcze na wypicie w kolejnym barze odrobinę wytrawnego wina.

Na koniec - pięknie i przepysznie 

Z pewnością wycieczka do Andaluzji zapewni każdemu przepiękne widoki – z jednej strony Morze Śródziemnomorskie, a z drugiej górskie szczyty. I to co najważniejsze – przepyszne jedzenie – nawet zimą! A dla tych, których dodatkowo, oprócz tradycyjnego szlajania się uliczkami i jedzenia, interesuje sztuka, polecam w Maladze muzeum Pabla Picassa (chłopina z resztą tam się urodził, podobnie jak Antonio Banderas).

Wracając do kulinariów. To co mnie urzekło we wszystkich odwiedzonych hiszpańskich lokalach to fakt, że właściciele nie dbają zbytnio o wystrój, nie jest istotne czy jesz na plastikowych stołach, czy siedzisz na ławce bez oparcia. Dla nich najważniejsze jest jedzenie i mają gdzieś, że wnętrze nie było odświeżane od kilku dobrych lat. To sprawia, że koncentrujesz się na jedzeniu. Klimat sprawia, że w pamięci pozostaje smak paelli, zapach szynki, goryczka wina i zielonych oliwek oraz nieszczęsnego białego pieczywa… I wiecie co? Nawet człowiek nie chce wyszukanej kuchni tam smakować w restauracjach typu „ą” „ę”– im prościej podane jedzenie i mniej kombinowane tym lepiej. I Hiszpanom wychodzi to bardzo dobrze! Ole!

PS 

A jak się jest w Hiszpanii niegrzecznym, to się leci daaaaleeeko w straszną przepaść!








1 komentarz :

Anonimowy pisze...

Super artykuł. Andaluzja o każdej porze roku jest piękna! http://www.wycieczkiandaluzja.pl/

Prześlij komentarz