Eh, niby maj ale za oknem i na termometrze chyba jakaś niespodziewajka jesienna. A jeszcze nie tak dawno spędzaliśmy mile długi weekend majowy skąpani słońcem. Mnie się oberwało tym ciepłem podczas majówki w jednym z ładniejszych polskich miast - Wrocławiu. Przez kilka dni zobaczyłem to i owo. Przyznam, że generalnie zwiedzanie nie jest tak ciekawe jak zwiedzanie knajp, restauracji i innych tego typu miejsc. No bo czego oczekiwać od starych budowli, czym mogą mnie zaskoczyć, przestraszyć jak tylko zawaleniem... A restauracje? Są żywe, jak ludzie w nich pracujący. Oczywiście, mogą mnie zaskoczyć, jedzenie jak i ludzie przestraszyć, a zawalić? Ogólnie to lokal może zawalić...
Dzisiaj - Łubu Dubu, bistro w centrum Wrocławia.
Krótka seria - Wrocław - Łubu Dubu
Do rzeczy o rzeczy
Dobrych kilka lat temu w stolycy naszej, późnym wieczorem napotkałem na duże zbiorowisko ludzi przed pewnym bistro. Ludzi tam zachowywali się o tyle dziwnie, że każdy przed lokalem trzymał w ręce, bądź trzymał na murku, jakiś napój wysokoprocentowy. Prawie każdy człowiek, który był w tym czasie to przed lokalem, to w środku, musiał coś przekąsić - czy to galaretę, czy to pasztet, chleb ze smalcem. Takie proste zagrychy generalnie. I nic by nie przykuło mojej uwagi jak fakt, że wódka, piwo i wino (odpowiednie pojemności) były w tych samych cenach. To samo z jedzeniem. Nieeeeźleeee, pomyślałem wpatrzony w ogromną ścianę, na której ktoś zmajstrował menu. W środku i na zewnątrz gwar, harmider taki, że nawet gżegżółki nikt by nie usłyszał.
Lokal ten zrobił na mnie ogromne wrażenie i równocześnie pokazał, jakim zainteresowaniem może cieszyć się miejsce stworzone w klimacie PRL. Z czasem zaczęły powstawać kolejne bistra w różnych, różniastych miastach. Faktem jest to, że większość z tych lokali jak np. lubelska Tancereczka czy Wesoły Romek nie mają odpowiedniego zaplecza gastronomicznego, w którym to można byłoby choćby wyparzać/naświetlać jajka aby wydzielić z nich żółtko do tatara. I tak niestety serwowany jest tatar bez żółtka, a jak wiadomo taki tatar to nie tatar, co tu filozofować... Ale nie o to, nie o to. Generalnie chodzi o to aby utrzymać w lokalu konwencję PRLu, wpaść na coś do picia (czytaj wódkę, piwo, wino raczej) i zjeść coś (czytaj pasztet z sosem tatarskim, śledzie, białą kiełbasę). Trochę taki fast food zakrapiany procentami.
Łubu Dubu we Wrocławiu, w porównaniu do tych powyższych, poszło o krok dalej. Menu w lokalu jest bardziej rozbudowane i jest w czym wybierać (jak na bistro w tym klimacie). Standardowo napoje 4 zł, natomiast jedzenie od 8 do 16. W tańszej opcji możemy zjeść tatara z żółtkiem (!), flaczki teściowej czy wielkopolską potrawę zwaną gzikiem. Za 12 zł zjemy już normalny obiad - od kurczaka, po wieprzowinę i pierogi radzieckie ze śmietaną ("pierogi inspirowane kuchnią naszych Wschodnich Przyjaciół"). W "karcie" za 16 zł znajdziemy nieco inne dania, mniej lub bardziej kojarzone z PRLem, bo choćby pierś z kurczaka panierowana z brzoskwinią zapiekana pod serowym kożuszkiem czy łosoś na szpinaku.
Późny wieczór. Spróbowaliśmy, oczywiście nie solo, tatara - faktycznie świeże mięso, bez maggi (!), ręcznie siekane i z prawdziwym żółtym żółtkiem od kury pierzastej. Naprawdę pozycja obowiązkowa do schłodzonej wódeczki i kompanów czekających na "no to zdrowie!" A że rybka lubi pływać, to tuż za wołowiną wskoczył porządny płat śledzia naszego polskiego w zalewie octowej z cebulką. Smakowite, a za śledziami na ogół nie przepadam.
Pora karmienia czyli obiad. Wracamy do Łubu Dubu na obiad. Zamawiamy schabowego z zasmażaną kapustą, placki ziemniaczane ze śmietaną, pierogi radzieckie ze śmietaną oraz żeberka. Trzy placuszki za 8 zł to w porządku przekąska, trochę mało śmietany ale wtedy widocznie nie przelewało się. Same placki o dziwo dobre, porządnie odsączone z tłuszczu i niegumowate w środku. Na uwagę zasługuje farsz do pierogów, który nie był zmiksowany na jednolitą masę ale wyraźnie było czuć i widać kawałki sera białego, który w dyskretny sposób przemycał swój smak. Z kolei schabowy był porządnie doprawiony i nad wyraz soczysty, nietwardy. Żeberka mięciutkie, mięso odchodzące bez problemu od kości. Oczywiście wszystko obsypane po rantach talerza suszoną natką pietruszki. Heh, ale jakoś w takim miejscu zupełnie mi to nie przeszkadza.
To, co mnie zastanawia to na ile świadomie w tej kuchni używane są gotowe miksy przypraw, w których z pewnością jest sporo ulepszaczy i wzmacniaczy smaku. Widać to choćby pod panierką schabowego. Bo jeśli używa się świeżych składników, a wydaje mi się, że w tym przypadku tak było, to danie samo w sobie się obroni, nawet jeśli jest to właśnie taki schabowy czy placek ziemniaczany. Przecież schab był tak soczysty i delikatny, że smak tego wynalazku tylko zaburzył tą prostotę, za którą my Polacy tak przepadamy w klasycznym kotlecie schabowym...
I kto by pomyślał, że w takim miejscu, za przyzwoite pieniądze można zjeść coś dobrego, prostego i świeżego? Kto by dał wiarę, że oprócz galarety i chleba ze smalcem w bistro stylizowanym na PRL można skonsumować kawał mięsa na ciepło, popić lokalnym piwem? Akceptowalna jakość, za rozsądne pieniądze, a przy tym interesujące wnętrze, bardzo dobra lokalizacja - zarówno na wieczorne przechadzki imprezowe jak i prosty obiad przy partii warcabów. Takie lokale będą miały przyszłość jak Polacy słabość do polskich tradycyjnych dań.
Z krótkiej serii ciąg dalszy padnie na Masala Grill&Bar, restaurację indyjską. Krótką serię wrocławską zakończy Restauracja Spiż, do której wpadniemy na piwo.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz